Obowiązkowy wiersz o Poroninie, gdzie na peronie wśród stuku szyn wysiadał ojciec, znają już tylko starsi czytelnicy. Przypomniał mi się z pewnego kolejowego przypadku. Podejrzewam, że zamierzonego, ale dowodów nie mam, więc zdarzenie mogę uważać za przypadkowe. Przez ów wiersz w szkolnych latach pojechaliśmy z kolegą do Poronina. Peron jak peron, nic ciekawego. Później było lanie od ojca i szlaban na wszelkie wyjazdy. Do tej pory nie wiem, czy ojciec wymierzał mi razy na cztery litery za to, że z domu się urwałem, czy za to, że szukałem śladów Lenina.
Rodzic też karę otrzymał od dziadka za inny pociąg. W pamiętnym roku 1935 poszedł zobaczyć trumnę z ciałem Marszałka, która na kolejowej lawecie podróżowała ze stolicy do Krakowa. Sporo kilometrów tata miał do przejścia, a potem to samo, czyli lanie. Dziadek był ułanem u Piłsudskiego i nie mógł oddać ostatniego salutu wodzowi, bo syna szukał. Rozumiem jego złość po powrocie taty z patriotycznego w sumie urwania się z domu.
O kolejowych losach i przypadkach mógłby dużo poopowiadać każdy rozwadowiak. Żyją jeszcze tacy, którzy pamiętają państwowe głowy wysiadające na stacji w Rozwadowie. Mknęły przez tę m.in. stację salonki dygnitarzy. Jakimś cudem udało się uratować rozwadowski dworzec przed pewną nicością. Znalazły się pieniądze na remonty torów i pozostaje wierzyć, że na kolejowe tory wróci życie. A kolejowe życie to pasażerowie. I o jednym chciałbym wspomnieć.
Kilka dni temu na stację w stolicy wtoczył się pociąg z przewodniczącym Tuskiem. Rzeczniczka partii rządzącej wyjaśniła od razu, że ta stacja to nie „Warszawa Dworzec Centralny”, tylko „Warszawa Prokuratura”. I nawet ta złośliwość mi się spodobała. Również przywitanie unijnego lidera na peronie. Trwało długo i pokazała je większość stacji telewizyjnych. Nie życzę Tuskowi dobrze w politycznej karierze, ale kolejowym przyjazdem do Warszawy mi zaimponował. Mógł skorzystać z jakiegoś panceraudi, a on wybrał kolej żelazną. Pokazał, że PKP jeszcze u nas jest i na torach jest bezpieczniej, niż w najbardziej zabezpieczonych limuzynach BOR. Mogłaby się o tym przekonać premier Szydło gdyby zdecydowała się wsiąść do któregoś pociągu. W jej rodzinnych Brzeszczach zaczęły zatrzymywać się nawet międzynarodowe pociągi. Tylko, że najsłynniejsza obywatelka tego małopolskiego górniczego miasta wsiadać do nich nie lubi. I po co zatrzymywać pociągi z Pragi i Budapesztu?
Eugeniusz Przechera