Wywiad z Sebastianem Marczewskim ze Stalowej Woli – zawodowym żołnierzem 3 Batalionu Inżynieryjnego w Nisku, który pobił rekord Europy służb mundurowych w nurkowaniu głębinowym. We Włoszech na Jeziorze Garda zanurzył się na głębokość 240 metrów. Rok wcześniej został pierwszym człowiekiem, który przepłynął wzdłuż dna Jezioro Hańcza, gdzie maksymalna głębokość wynosi 104 metrów. W tym roku mł.chorąży Marczewski zamierza pobić kolejny rekord – rekord świata w nurkowaniu głębinowym. Chce zanurzyć się w wodach Gardy na głębokość 340 metrów.
– Niedługo cieszyłeś się z rekordu Europy służb mundurowych. Dwa tygodnie później, na tej samej Gardzie, Wacław Lejko z Białegostoku zszedł na głębokość 249 m. Jednak kolejna jego próba bicia rekordu zakończyła się tragicznie…
– Tak, jego śmierć była dla nas, nurków głębinowych, ogromnym wstrząsem. Wacek pobił wpierw mój rekord, ale kiedy kilka tygodni później na głębokość 264,8 metra zanurzył się Włoch Luca Pedrali, to postanowił poprawić i ten wynik. Niestety, nie udało mu się. Utopił się.
– Co było przyczyną tego, że nie wypłynął?
– Może to, co teraz powiem zabrzmi dziwnie, ale uważam, że zbyt często ludzie robią coś „na siłę”, bez odpowiedniego przygotowania. I później płacą za to najwyższą ceną. Znałem Wacka. Pracował w brygadzie antyterrorystycznej. Był świetnym nurkiem, znakomitym, ale wtedy przesadził. Podjął się szaleńczej próby, nie będąc do niej odpowiednio przygotowanym. Powiem tylko, że pojechał ze swoją ekipą w poniedziałek, na drugi dzień zamocowali na jeziorze liny, a trzeciego dnia odbyło się zanurzenie i bicie rekordu. Moim zdaniem nie można się przygotować do czegoś takiego w kilka dni. Nie wiem, co nim kierowało, nie chcę wypowiadać na ten temat, bo to była tragedia dla niego i jego rodziny, ale wiem, że robienie głębokiego nurkowania musi być poprzedzone wielomiesięcznym treningiem.
– Chcesz powiedzieć, że w tak ekstremalnej dyscyplinie sportu jak nurkowanie głębinowe nie wolno jeść chochlą, lecz łyżką?
– Łyżeczką. Pamiętasz, jak wyglądały moje przygotowania? Ile czasu spędziłem najpierw w Austrii, a później we Włoszech? Ile ludzi oprócz mnie było zaangażowanych w ten projekt? Albo poświęcasz się sprawie i robisz to profesjonalnie, albo idziesz na żywioł i podejmujesz ryzyko. Dla mnie moje zdrowie i życie są najważniejsze.
– Jak minęło ci te ostatnie pół roku? Po ustanowieniu rekordu Europy byłeś rozchwytywany przez media. Poszczególne stacje telewizyjne biły się wprost o ciebie…
– To prawda, że całe wiadro słodyczy wylewało się na mnie i do tej pory wylewa, ale od początku podchodziłem i podchodzę do tego z ogromnym dystansem. Nie jestem i nie zamierzam być celebrytą. Nie nurkuję dla pieniędzy.
– Kiedy zrodził się pomysł zanurzenia na głębokość, której jeszcze nikomu na świecie nie udało się osiągnąć?
– Z moim zespołem, po udanej próbie na 240 m, doszliśmy do wniosku, że jest duża szansa, żeby spróbować ustanowić absolutny rekord świata. 18 września 2014 roku Egipcjanin Ahmed Gabr zanurkował w Morzu Czerwonym w Dahabie na głębokość 332,35 m. Ja chcę zanurkować na 340 m, ale jak zaliczę 333 też będę się cieszył (śmiech). A i po przekroczeniu 300 m będę miał powody do zadowolenia, bo będę pierwszym Polakiem i jednym z pięciu na świecie, który zaliczy trzy „paczki”.
– A na jakiej podstawie twój zespół stwierdził, że jest – jak powiedziałeś – duża szansa na to, żebyś zanurzył się aż 100 metrów głębiej?
– Po wyjściu z wody, wtedy w lipcu ubiegłego roku, kiedy zaliczyłem 240 m, czułem się doskonale. Zero oznak zmęczenia. I od razu, tam na miejscu, przeszedłem szereg specjalistycznych badań lekarskich. Wszyscy byli ciekawi, jak zareagował mój organizm. I okazało się, że wszystkie badania były super, no i wtedy zapadła klamka, że czas na próbę na znacznie większej głębokości.
– Kto konkretnie był tym pierwszym z twojej ekipy, kto podsunął ci ten pomysł?
– Ja (śmiech).
– Tak myślałem, w zasadzie byłem tego pewien… A czy był ktoś, kto kazał ci się popukać palcem w czoło?
– Krzysztof Dołowy – kierownik ds. technicznych, który brał udział we wszystkich moich wyprawach, powiedział, żebym się zastanowił. Później powiedział, że zrobi wszystko, żeby mnie odwieść od tego pomysłu, ale na koniec stwierdził, że to zrobię (śmiech). To zawodowiec. Ma 70 lat, od ponad 40 lat nurkuje.
– Od czego rozpocząłeś przygotowania?
– Od ułożenie sobie piramidy w głowie. Bo klucz do sukcesu tkwi w psychice. Wielkie jak głazy bicepsy nie są tu potrzebne. Przyznam ci się, że ja tę głębokość miałem w głowie już dużo wcześniej niż usłyszała to moja ekipa. I dlatego postaram się tego dokonać, spróbuję zrobić to, o czym tak naprawdę marzę od dłuższego już czasu.
– A dlaczego nie mówisz; zrobię to?
– Nigdy nie powiedziałem, że coś zrobię, ale że spróbuję. Że będę się starał. Czy himalaista wyruszając w góry, mówi, że zdobędzie szczyt? Nie. Mówi, że będzie chciał go zdobyć. Wszystko, co robię, to robię nie na sto, ale dwieście procent. Wierzę, że mi się uda, ale deklaracji żadnej nie złożę. Jeżeli w trakcie bicia rekordu będzie zagrożone moje zdrowie, to się wynurzę. Znam granicę, których przekroczyć nie można.
– Zabierasz tę samą ekipę, która towarzyszyła ci w lipcu 2017 roku na Gardzie?
– Tak. Pojedziemy tam 15-osobowym składzie. Oprócz Polaków będą także Włosi i Francuzi. Będę dysponował wyśmienitym zabezpieczeniem logistycznym, technicznym, medycznym. To profesjonaliści w każdym calu. Nie muszę się także już martwić o kwestie finansowe. Honorowy patronat objęło Ministerstwo Obrony Narodowej oraz prezydent Stalowej Woli Lucjusz Nadbereżny. To właśnie dzięki naszemu wspaniałemu prezydentowi możemy się poszczycić tymi osiągnięciami, które mamy, bo uważam te rekordy za wspólne. Prezydent Stalowej Woli i miasto zawsze mnie mocno wspierało.
– Ekipa więc ta sama, a czy baza będzie ta sama i to samo miejsce zanurzania, co pół roku temu?
– Baza ta sama. Ośrodek, w którym zamieszkiwałem ostatnie tygodnie przed biciem rekordu spełnia wszystkie moje wymagania. A największe to święty spokój. Natomiast zejście do wody będzie się odbywało kilometr od brzegu z łodzi, ponieważ tam jest wymagana głębokość.
– Opowiesz, jak będzie wyglądała w detalach próba ustanowienie rekordu świata?
– Podobnie jak u innych. To znaczy po przygotowaniu olinowania, popłyną ze mną dwa roboty, które będą przekazywały na żywo to wszystko, co robię. Jeden będzie mnie oświetlał, drugi będzie posiadał głębokościomierz z wideorejestratorem z homologacją urzędu cech i miar, po to, żeby dostarczyć niezbite dowody na to, na jakiej jestem głębokości. Oczywiście będę miał też nurków suportowych, którzy w drodze powrotnej dostarczać mi będą napoje energetyczne i jedzenie.
– Czy te roboty, o których wspominasz to potrafią coś więcej niż oświetlać drogę i mierzyć głębokość?
– Jednego mają Włosi, a jeden jest z Polski. Wyprodukował go Bartek Grynda z firmy Gralmarine z Wrocławia. Włoki robot jest na stanie służb ratunkowych Gruppo Volontari del Garda i mają one wielorakie zastosowanie. Niejedną rzecz już wyciągnęły z wody. Taki robot wyposażony jest w chwytak, który w razie czego może uratować mi życie. Wystarczy, że pokaże odpowiednią tabliczkę robotowi i dam znać, że coś jest niedobrze, wtedy przekaże wiadomość asekuracyjnemu nurkowi.
– Jak długo może trwać próba ustanowienia rekordu świata?
– Schodził na 340 metrów będę mniej więcej dwadzieścia kilka minut. Wynurzanie zajmie mi 17 godzin i 40 min.
– O matko jedyna…!
– Od 270 m do 230 będą przystawał co trzy metry. Będą to przystanki minutowe. Później, co 3 metry, czekają mnie przystanki dwu, trzy, cztero i pięciominutowe. Najwięcej czasu tu stracę. Będę musiał „przycupnąć” kilkadziesiąt razy. Naj dłuższe przystanki są już na samej górze. Na 9 metrach będę czekał godzinę, na 6 i 3 metrach trzy godziny. Widzieć już powinienem lustro wody, ale to właśnie tu istnieje największe zagrożenie dla zdrowia.
– Duża głębokość to zapewne i dużo mieszanek gazowych będziesz musiał ze sobą zabrać, znacznie więcej niż wtedy, kiedy zanurzyłeś się na 240 m?
– Pojedzie z nami 6 ton; sprzętu i butli z gazem. Do wody wskoczę obciążony prawie 400 kg. Na plecach będę miał butle inflacyjną o wadze 150 kg, a z przodu 6 butli 35 kg każda.
– To nie lepiej było zabrać ze sobą… cysternę?
– To samo usłyszałem od swojego kierownika ds. technicznych (śmiech). Dołożył jeszcze do cysterny hydrofor.
– Czy te wszystkie butle będą napełniane w Polsce?
– Zdecydowana większość tak. Wszystkie mieszanki opracowałem sam, a przygotowywać je będzie kolega Wojtek z Wrocławia. O pomniejsze mieszaniny zadbam już na miejscu. Gazy, na których nurkowałem pół roku temu, zawierały 6 procent tlenu, teraz będzie to 4 procent tlenu w różnych proporcjach.
– Nie masz zaufania do Włochów, że przygotowywał je będzie w Polsce?
– Nie myślę w tych kategoriach. Włochów lubię, ale mamy w kraju wielu znakomitych fachowców i to im ufam, więc sprawa jest prosta. Ale na przykład worek wypornościowy szyją mi Czesi. Olbrzymi skafander też był na specjalne zamówienie od kolegi Bartka Kurowskiego z Drawska Pomorskiego.
– Powiedz, co taki nurek myśli siedząc w tej otchłani sam w ciemnościach, czekając na to, żeby rozpocząć kolejny etap wynurzania?
– Lubię samotność. Nurek musi ją lubić. Inaczej oszalałby. Jak jestem na dużej głębokości, na dekompresji, to gaszą światło główne, zostawiam tylko punktowe i wtedy zalewa mnie ciemność. I jest… pięknie. Mogę się wprowadzić w błogi stan. W taki półsen. Woda działa na mnie kojąco.
– Czy ja dobrze zrozumiałem, że ucinasz sobie tam w tych głębinowych czeluściach drzemki!?
– Coś takiego. Czas się dla mnie zatrzymuje. Wprowadzam się w letarg. Im bliżej wynurzania, tym te przerwy są coraz dłuższe i wtedy można całkiem zasnąć (śmiech). Dlatego opuszczane są trapezy dekompresyjne – dekobary. Używa się ich po pierwsze do pomocy w utrzymaniu właściwej głębokości podczas przystanków dekompresyjnych wykonywanych w wodzie, a po drugie dzięki poziomym rurkom, coś na wzór drabiny, umożliwiają one zawiśnięcie na niej nurkowi, co zwiększa jego bezpieczeństwo i pozwala mu odpocząć. Jak już będę zmęczony to sobie na takim dekobarze zawisnę, zamknę oczy i będę przysypiał. W tym czasie będą podpływać do mnie nurkowie z piciem i jedzeniem.
– Pizza czy carbonara? Włochy to i kuchnia powinna być włoska…
– Może dam się skusić na takie jedzenie, ale już po wynurzeniu. W trakcie przygotowań do próby bicia rekordu obowiązuje mnie dieta, którą opracowali, Olga i Jacek, czyli mój dietetyk oraz mój trener z MOSiR-u Stalowa Wola. Pod wodą będę pić wysokoenergetyczne napoje, jeść czekoladę i inne produkty przygotowane tylko i wyłącznie dla potrzeb mojego organizmu.
– Jak teraz wygląda twój trening?
– Strategiczny okres już się rozpoczął. Jestem w przedsionku. Im bliżej będzie lipca tym treningi będą coraz bardziej intensywne. Z basenu to ja praktycznie nie wychodzę (śmiech). Kiedy nasz stalowowolski był zamknięty, jeździłem do Tarnobrzega. Niebawem zamierzam wyjechać nad Hańczę, a już początkiem czerwca planujemy wyjazd do Italii.
– Jak zareagował Egipcjanin Ahmed Gabr, kiedy dowiedział się, że chcesz go pozbawić rekordu świata, bo zakładam, że wie o tym.
– Tak, jesteśmy w stałym kontakcie. Powiedział mi, że bardzo by się ucieszył i wiem, że mówi prawdę. To super gość, były komandos, którego żoną jest… Polka.
– Ty nie tylko chcesz zanurzyć się na rekordową głębokość, ale w odróżnieniu od Ahmeda Gabra zamierzasz to zrobić w zimnej wodzie. On swój rekord ustanawiał w ciepłym morzu egipskim.
– Tak, tam w odróżnieniu od Gardy woda jest przezroczysta i ciepła. Ja będę nurkować w ciemnościach i wodzie o maksymalnej temperaturze 25 stopni w jej górnych warstwach. No, ale jak już zdecydowałem się na taki krok, to dlaczego nie spróbować bardziej ekstremalnie? My, Polacy, we krwi mamy, że lubimy mieć pod górkę (śmiech).
– Coś w tym jest. Wystarczy popatrzeć na polskich himalaistów.
– Dokładnie. W Polsce mamy dwutysięczny „pagórek”, a nasi himalaiści zdobywają najwyższe szczyty świata, w dodatku wchodząc na nie o takich porach roku i takim drogami, które są niewyobrażalne dla innych. Krzysztof Zawada – świętej pamięci – jako pierwszy pomyślał o zimowych wyprawach w wysokie góry. Wtedy cały świat himalaistów odbierał to jak jakieś herezje. A tymczasem 17 lutego 1980 roku dwójka Polaków; Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy zdobyli po raz pierwszy ośmiotysięcznik w zimie. Weszli na Mount Everest, dokonując przełomowej wyprawy w dziejach światowego himalaizmu.
– A Polka Wanda Rutkiewicz była pierwszą na świecie kobietą, która zdobyła K2? Kontynuuję temat himalaizmu, ponieważ wiem, że i ty masz za sobą wyprawy w wysokie góry.
– To już przeszłość. Ze wspinaczki wyeliminował mnie wypadek podczas pełnienia misji w Afganistanie. Wybuch miny pogruchotał mi tak bardzo kręgosłup, że musiałem zaprzestać uprawiania tej dyscypliny.
– Ale zanim to się stało, to kilka kilkutysięczników zaliczyłeś.
– Dwukrotne wszedłem samotnie, w tym raz zimą, na Mont Blanc we Francji, zdobyłem Kilimandżaro w Tanzanii i najwyższy szczyt Kaukazu – Elbrus oraz Gerlach – najwyższy szczyt Europy środkowej, a także najwyższy szczyt Austrii Großglockner i Mount Kenya w Kenii.
– Wiem też, że twoim idolem jest Jerzy Kukuczka – drugi człowiek na Ziemi, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum – wszystkie 14 głównych szczytów o wysokości ponad 8 tysięcy metrów.
– To prawda. Tacy ludzie jak on rodzą się raz na kilkaset lat. On nie potrzebował luksusów, jak jego największy rywal Reinhold Messner. Włoch to był majętny gość i stać go było na ekipę, która doprowadzała go pod szczyt, zaparzała ciepłą herbatkę i on wtedy wchodził i ogłaszał światu, że cel został osiągnięty. Kukuczka nie potrzebował ciepłych namiotów i sztabu ludzi. Potrafił robić nocleg na „nocniku”. Kiedy nie był w stanie kontynuować drogi, przykucał, owijał się płachtą i tak potrafił przesiedzieć do rana.
– Ale Messner kilka razy atakował, nie wiedzieć czemu Kukuczkę. Negował jego dokonania.
– Nie wiem, dlaczego to robił, ale wiem, że porównując dokonania obu himalaistów, to tak jakby jeden zdobywał szczyt mercedesem – mam na myśli Messnera, a drugi trabantem… Mam nadzieję, że kiedy będę podejmował się próby bicia rekordu w nurkowaniu, to Jurek Kukuczka będzie spoglądał na mnie z nieboskłonu i dopingował mnie. Wiem, że takie samo wsparcie otrzymam od jego żony, pani Cecylii Kukuczki, z którą miałem okazję wielokrotnie rozmawiać. Zawsze, kiedy robię coś ekstremalnego przypominam sobie słowa nieodżałowanej pamięci polskiego himalaisty. Że zgadza się na wszelkie niedogodności, na wiatr, na śnieżycę, na brak snu i tak dalej, ale moment, kiedy zdobywa szczyt wynagradza mu to wszystko stokrotnie. Ale, zawsze przy tym podkreślał, że trzeba odróżnić ryzyko od ryzykanctwa.
– Przyznasz, że twój pomysł z biciem rekordu w nurkowaniu jest obarczony ogromnym ryzykiem.
– Gdybym sobie nie zdawał z tego sprawy, to byłbym szaleńcem. Ja wraz ze swoim zespołem podchodzimy do tego z dużym marginesem bezpieczeństwa. Ja nic nie muszę. 98 procent wypadków podczas nurkowania jest z winy człowieka, a tylko 2 procent z winy sprzętu. Poniżej 300 m zanurkowało tylko pięciu ludzi na świecie, a na księżycu było dwudziestu. Naprawdę uwierz, że twardo stąpam po ziemi i wiem, co może mnie spotkać w wodzie. Jeżeli tylko uznam, że nie dam rady, natychmiast kończę próbę. Powtórzę raz jeszcze; zdrowie i życie jest dla mnie najważniejsze.
– A gdybyś tak dzień przed próbą bicia rekordu dowiedział się, że wygrałeś w totka dwieście milionów złotych, to…
– … ucieszyłbym się. To chyba normalne. Ale na pewno nie zrezygnowałbym z celu. Znam siebie i wiem, że jeżeli już coś postanowię, to dążę do tego i nic nie jest w stanie mnie zatrzymać. Nawet wielomilionowa wygrana w toto-lotka.
– Nie lubisz pieniędzy?
– Są one potrzebne do życia, ale to, co robię, robię dla frajdy, dla swojej satysfakcji. Będę bardziej szczęśliwy, jeśli uda mi się odnieść sukces, jak wystawię na aukcję butle i uda mi się zgromadzić kwotę, która komuś pomoże. Tak było, kiedy w ubiegłym roku dostałem na aukcji facebookowej za butle pięć tysięcy złotych i mogłem je przekazać dla kolegi weterana z Afganistanu Pawła Wróblewskiego z 15 Brygady Zmechanizowanej z Giżycka, który ma niepełnosprawną dwójkę dzieci. Teraz to samo zamierzam zrobić, a pieniądze chcę przekazać na dzieci z ochronki św. Alberta, u nas w Stalowej Woli.
– Co będziesz robił, kiedy już pobijesz rekord świata w nurkowaniu głębinowym? Przecież ty bez dodatkowej dawki adrenaliny nie potrafisz żyć. Założę się, że już dzisiaj masz w głowie kolejny ekstremalny wyczyn. Coś, czego nie udało się jeszcze nikomu zrobić.
– Zakładać się nie zamierzam, ale przyznam, że w głowie pojawiają się różne pomysły (śmiech). Obiecałem sobie sam, że jeżeli zrobię rekord świata to daję sobie spokój z nurkowaniem głębinowym. W przyszłym roku chciałbym przepłynąć jako pierwszy człowiek na świcie wzdłuż Jeziora Śniardwy, 20 km pod wodą przy pomocy skutera na głębokości 15 metrów, ale nie będzie to już takie niebezpieczne zadanie jak to, które czeka mnie w lecie tego roku. Można naginać los, ale nie ja. Były góry wysoki, piach Afganistanu, teraz jest woda, ale wszystko musi mieć granice. Jak już dokonam tego wszystkiego, będę siedział nad moją ukochaną Hańczą i szkolił kursantów. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Ja chcę zejść niepokonanym.